Osoby zasiadające na ławie oskarżonych zostały uznane za winne niedopełnienia obowiązków i narażenia na utratę życia Filipa R. Dyrektorkę gimnazjum Ewelinę G. sąd skazał na rok i trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, Krzysztofowi C. i Zygmuntowi L. wymierzył karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Winni zostali zobowiązani do przekazania na rzecz Dariusza R., ojca zmarłego chłopca zasądzonej sumy pieniędzy. Dyrektorka szkoły ma zapłacić 3 tys. złotych, natomiast dwaj pozostali winni po 2 tys. złotych. Obrońca, mecenas Andrzej Sitnicki zapowiada apelację. Rodzina zmarłego chłopca odmawia komentarza.
W zeszły poniedziałek zakończył się proces wytoczony przeciwko trzem osobom oskarżonym w związku ze śmiercią 14-letniego gimnazjalisty porażonego prądem na boisku szkolnym. Dziś został ogłoszony wyrok. Proces trwał od października zeszłego roku. Sprawa toczyła się przeciwko Ewelinie G. dyrektorce Gimnazjum nr 3 przy ul. Świstackiego, policjantowi Krzysztofowi C. z komisariatu na Rakowcu oraz Zygmuntowi L. dyspozytorowi Rejonowej Dyspozycji Mocy. Każda z tych osób wiedziała, że w siatce na murze, który stanowił ogrodzenie boiska gimnazjum, płynie prąd. Jednak żadna z nich nie zrobiła nic, by zapobiec tragedii.
Pod koniec lipca 2006 roku na boisku szkolnym doszło do śmiertelnego porażenia prądem Filipa R. Chłopiec grał z kolegami w koszykówkę. Kiedy piłka przeleciała przez mur, gimnazjalista wspiął się po nim i przeszedł na drugą stronę. Gdy wracał, trzymał się siatki i metalowego kosza do gry, wtedy poraził go prąd. Dziecko zmarło po trwającej kilkadziesiąt minut reanimacji.
W wyniku prowadzonego śledztwa okazało się, że napięcie w siatce znajdującej się na murze pojawiło się z powodu przetarcia się kabla, który doprowadzał prąd do pobliskiego zakładu czyszczenia pierza. O niebezpieczeństwie wiedzieli wszyscy oskarżeni, bowiem dwa tygodnie przed śmiertelnym wypadkiem alarm podniosła Barbara C. matka chłopca, którego prąd poraził jedynie w lekkim stopniu. Kobieta zgłosiła sprawę do szkoły, a także na policję i do zakładu energetycznego. Mimo jej dramatycznych próśb, nikt nie zareagował. Dzieci bawiły się dalej na placu ogrodzonym siatką pod napięciem. W końcu doszło do tragedii.
O sprawie pisaliśmy już rok temu w tekście Zginął przez zaniedbanie szkoły i policji