Jeszcze kwadrans przed rozpoczęciem koncertu widać było sporą kolejkę do kasy. Niestety, można było kupić tylko wejściówki stojące, bo biletów z numerowanym miejscami siedzącymi, zabrakło już na tydzień przed koncertem.
O 19.00 zgasły światła i solówką na gitarze akustycznej w wykonaniu Darka Czarnego rozpoczął się ponad dwugodzinny koncert. Gromkimi brawami powitano i resztę zespołu: Krzysztofa Myszkowskiego (śpiew, gitara, harmonijka), Wojtka Czemplika (skrzypce, śpiew), Ryśka Żarowskiego (gitara, śpiew), Andrzeja Stargraczyńskiego (gitara basowa, śpiew) i Przemka Chołody (harmonijka ustna). Jako pierwsze popłynęły dźwięki „Jak daleko do Jeruzalem” do słów poety Jana Rybowicza. Kolejnych piętnaście utworów pochodziło właśnie z tej ostatniej płyty pt. „Jednoczas”. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że SDM zapomniało o starych ulubionych piosenkach swoich fanów. „Jak”, „Jest już za późno, nie jest za późno”, „Z nim będziesz szczęśliwsza”, „Nie rozdziobią nas kruki”, „Nie Brookliński most” czy „Godzina piąta” – wzbudziło wielki aplauz widowni, a większość utworów została odśpiewana razem z Krzysztofem Myszkowskim. Niektóre piosenki, jak „Czwarta nad ranem” czy „Bieszczadzkie Anioły” wykonała właściwie niemal sama publiczność do akompaniamentu muzyków. Dowcipno-liryczne komentarze wokalisty sala jak zawsze przyjmowała ciepłym śmiechem, a bisom nie było końca.
Ciekawym akcentem był występ aktora Piotra Warszawskiego z żartobliwym poematem na temat narkotyków. Największym, jak twierdził auto, jest... samo życie.
Stare Dobre Małżeństwo grywa we Wrocławiu dwa razy do roku: wiosną i jesienią. Od przeszło dwudziestu lat na ich koncerty przychodzą tłumy fanów. Tak było i tym razem – sala doszczętnie wypełniona ludźmi, od nastolatków po pokolenie muzyków.