Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
Nie bójmy się pumy

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Rozmowa z dyrektorem Miejskiego Ogrodu Zoologicznego Radosławem Ratajszczakiem na temat ogromnego oceanarium, grasującego po Polsce wielkiego kota i wyprawach w głąb azjatyckich dżungli.

- Tej wiosny w zoo pojawiają się nie tylko nowe zwierzęta, ale także nowe budynki…

- Rzeczywiście pod koniec maja otworzymy pawilon przyrody afrykańskiej, a 1 czerwca nową restaurację, mieszczącą się naprzeciw wybiegu lwów. Są już tam trzy młode dzikie koty rasy angolańskiej, które ciekawie patrzą przez szybę na powstający budynek.

Do końca czerwca potrwają prace przy fokarium. Wkrótce przyjadą uchatki z Anglii. Czekamy również na nowe wilki, które zamieszkają na wspólnym wybiegu z niedźwiedziami.

- A co z bardziej odległymi inwestycjami, tak jak oceanarium czy zagospodarowanie terenu pod stadionie Intakusa?

- Oceanarium to ogromny projekt, który powstanie za kilka lat. Zajmie on teren 1,4 hektara naprzeciw głównego wejścia. Na razie do końca lipca trwa opracowywanie dokumentacji technicznej, w które zaangażowanych jest około siedemdziesięciu osób.

Co do terenu po stadionie Intakusa, najpierw musimy zakończyć formalne przejmowanie tego terenu. W przyszłości powstanie tam ekspozycja sawanny afrykańskiej, którą będzie można zwiedzać jadąc kolejką, a w pobliżu duży parking.

- Z jakimi nowymi wyzwaniami przyjdzie się zmierzyć w najbliższych latach?

- Poza stałą poprawą warunków życia zwierząt i pozyskiwaniem nowych, cennych gatunków trzeba przede wszystkim starać się scalić w jedno ten ogromny organizm. Wrocławskie zoo ma prawie półtorawiekową tradycję i przez ten czas było wielokrotnie powiększane i rozbudowywane. Teraz staramy się nadać mu w miarę jednolity charakter, co wcale nie jest proste.

Patrzę jednak z optymizmem w przyszłość. Od początku mojego urzędowania udało się zdziałać więcej, niż przypuszczałem na początku roku 2007. Wrocławskie zoo jest obecnie postrzegane nie tylko jako miejsce mogące się poszczycić bogatą przeszłością, ale także dynamicznie się rozwijające.

- Czy rozważane są plany prywatyzacji placówki?

- Nie, choć są przewidywane pewne zmiany w systemie zarządzania. Ogród zoologiczny z założenia nie jest instytucją komercyjną, nie znaczy to jednak, że musi pozostawać wyłącznie na garnuszku samorządu. Można starać się pozyskiwać sponsorów, w praktyce jednak środki na utrzymanie pochodzą w ponad 90% z biletów. Recepta jest więc prosta: musimy się starać, by nasza oferta była jak najlepsza, a wtedy zacznie nas odwiedzać coraz więcej ludzi. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że jest to możliwe. W roku 2006 ogród odwiedziło 389 tysięcy zwiedzających, w 2007 – 472 tysiące, a w 2008 – 573 tysiące. Niedawno odnotowaliśmy swoisty rekord: podczas majowego długiego weekendu do zoo przyszło 500 tysięcy osób. I na pewno nie była to tylko zasługa ładnej pogody (śmiech).

- Czy na terenie ogrodu prowadzonych jest dużo prac badawczych?

- Tak, młodzi ludzie zbierają tu często materiał do swoich prac magisterskich czy doktorskich. Współpracujemy ściśle z kilkoma uczelniami i to nie tylko z kierunkami biologicznymi. Niedługo zorganizujemy warsztaty da studentów architektury z Politechniki Wrocławskiej poświęcone planowaniu ogrodów zoologicznych.

Uczestniczymy również w licznych kampaniach organizowanych przez Europejskie Stowarzyszenie Ogrodów Zoologicznych (EAZA). W tym roku realizujemy kampanię „Parszywa dwunastka” poświęconą ochronie drapieżników europejskich. Ma ona zwrócić uwagę na zwierzęta, które od wieków cieszą się niesprawiedliwą opinią krwiożerczych bestii: wilki, niedźwiedzie, rysie.

- Czy jest wielu chętnych do podjęcia pracy w zoo?

- Tak, na biurku zawsze mam stos podań kandydatów. Ciągle mamy także wolontariuszy, a podejrzewam, że większość z nich chciałaby tu zostać na stałe. Nie wszyscy zdają sobie chyba jednak sprawę z realiów tego zajęcia. Nie jest to zabawa ze zwierzętami, ale ciężka, fizyczna i umysłowa praca. Czasem trzeba zostać po godzinach, poświęcić wolną sobotę czy niedzielę. Zaletą jest natomiast brak monotonii: w tej pracy naprawdę każdy dzień jest wyjątkowy.

- Porozmawiajmy teraz trochę o Panu. Czy po dwóch i pół roku we Wrocławiu jest już Pan osobą powszechnie rozpoznawaną?

- Niestety tak (śmiech). Ludzie zatrzymują mnie podczas spacerów po ogrodzie, czasem chcą sobie robić ze mną zdjęcia. Jest to czasem uciążliwe, ale zdaję sobie sprawę, że taka jest cena bycia osobą publiczną.

- Zaczepiają Pana także podczas spacerów na rynku czy na zakupach?

- To się nie zdarza z tego względu, że rzadko wychodzę poza teren ogrodu, zwykle tylko gdy jadę na jakieś formalne spotkanie. Nie znam więc zbyt dobrze miasta jak na kogoś, kto spędził tu ponad dwa lata. Zauważyłem oczywiście, że we Wrocławiu jest wiele urokliwych miejsc, zwłaszcza w centrum czy na Wielkiej Wyspie. W praktyce jednak najczęściej relaksuję się… w zoo. To wcale nie jest żart. Wieczorny spacer po ogrodzie może dostarczyć niezapomnianych wrażeń, ponieważ dopiero po wyjściu zwiedzających zwierzęta zachowują się w pełni naturalnie.

- A czy znajduje Pan czas na swoje wyprawy badawcze?

- Niestety po objęciu dyrektorskiej funkcji musiałem właściwie o tym zapomnieć. Czasem tylko udaje mi się wygospodarować parę tygodni, tak jak na przykład tamtej jesieni, przy okazji pobytu na kongresie w Australii. Marzę, żeby jeszcze pojechać kiedyś na Wyspy Wschodnie Papuaskie, gdzie są niezwykłe zwierzęta. Taka wyprawa zajęłaby jednak dużo czasu, ponieważ można dotrzeć tam wyłącznie drogą morską.

- Czy podczas tych wyjazdów przeżył Pan groźne chwile?

- Zetknąłem się bezpośrednio z niedźwiedziem i kobrą królewską, ale uważam, że najgroźniejsi mogą być ludzie, tak jak na przykład kłusownicy strzelający do mojego kolegi. Niepokoi mnie, że dzisiaj zwierzęta i przyroda są uważane za wrogów. Wystarczy posłuchać opowieści o atakach rekinów czy słoni albo o mitycznym dzikim kocie grasującym po Polsce.

- Uważa Pan, że to ostatnie zagrożenie nie jest realne?

- Widziałem oba nakręcone filmy i jestem pewien, że jest na nich zwykły kot domowy. Oczywiście jest możliwe, że ktoś miał w Polsce nielegalną hodowlę pum, lwów czy gepardów. Zwierzę jednak nie dziczeje tak łatwo i po ucieczce z domu prawdopodobnie szukałoby siedzib ludzkich a nie samowolnie polowało. Kotowate nie włamują się do zabudowań gospodarskich, tylko chcą znaleźć łup na otwartej przestrzeni. Ponadto nigdy nie zostawiają śladów pazurów, ponieważ mają je schowane. Nie należy więc popadać w paranoję i bać się mitycznej bestii, która prawdopodobnie wcale nie istnieje.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Ewa Mastalska


Ewa Mastalska



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Sobota 18 maja 2024
Imieniny
Alicji, Edwina, Eryka

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl