- Jakby pan się czuł, gdyby po pół godziny stania w kolejce ktoś wszedł do sklepu i wcisnął się przed pana. Krew mnie zalewa – mówi pan Stanisław, który codziennie w godzinach popołudniowego szczytu stoi w korku na końcu ulicy Krakowskiej, czekając na wjazd na jednopasmową Opolską.
Tuż przed estakadą prowadzącą na Armii Krajowej stoi znak informujący, że niebawem prawy pas ulicy Krakowskiej kończy się. 300 metrów dalej, już na Opolskiej są światła. Korek do nich sięga Selgrosa. Większość kierowców karnie ustawia się w kolejce na lewym pasie. Są jednak tacy, którzy korek próbują ominąć. Jadą prawym pasem do samego końca, po czym usiłują wepchnąć się na lewy. I tu daje znać o sobie temperament polskich kierowców. – Skoro ja stoję, to dlaczego inni stać nie mogą. Nigdy cwaniaków nie wpuszczam – denerwuje się pan Stanisław.
Z czasem stojący w korku opracowali nową technikę zapobiegania „cwaniactwu”. Auto z korka wyjeżdża na prawy pas poruszając się z prędkością samochodów w korku. Tym sposobem blokuje drogę samochodom, które zator chcą ominąć. Awantura murowana.
Mniej więcej w połowie feralnego odcinka jest autobusowa zatoczka. Daje ona możliwość blokowanym samochodom wyminąć zawalidrogę. Wtedy zaczyna się wyścig. Blokujący z piskiem rusza w kierunku końca zatoczki, blokowany w tym czasie, z jeszcze większym piskiem stara się go wyprzedzić. Gdy spotkają się 50 metrów dalej rozpoczyna się od wyzwisk, potem w ruch idą pięści.
Kierowcy blokujący prawy pas co raz częściej nie pozwalają przejechać nawet autobusom komunikacji miejskiej. Z dnia na dzień sytuacja jest bardziej napięta. Głos zabrała nawet policja. Okazuje się, że kierowcy-blokerzy, którzy chcą sami regulować ruch w tym miejscu narażają się na mandat.
Takie spowalnianie ruchu jest wykroczeniem, za które można otrzymać nawet 200 zł mandatu. Za cwaniactwo mandatu nie ma.